Recenzja
Nie ma co ukrywać, zawsze następna Zelda jest tylko i wyłącznie kwestią czasu. Czy jest to czas dłuższy czy nie, prawdopodobnie zależy od samej sprzedaży poprzedniczki. Phantom Hourglass udało się. Zebrało pozytywne opinie i, mimo ogromnego piractwa, trafiło na wiele półek z grami. Tym samym w roku 2009 dostaliśmy kolejnego sequela: The Legend of Zelda: Spirit Tracks. Już pierwsze zwiastuny zapowiadały niemałą rewolucję w serii. Zgodnie ze złotą zasadą – więcej, ładniej, lepiej, Nintendo… jak zwykle robi swoje. Jak zwykle. Czy wyszło to na dobre?
The Legend of Zelda: Spirit Tracks to kolejny sequel swojej poprzedniczki, czyli Phantom Hourglass. Nie jest to jednak kontynuacja bezpośrednia, ale bezpośrednio się z nią łączy. Głowny bohater to ponownie Link w zielonym kubraczku, dzieciak, który ma bohaterstwo we krwi. Teraz jest to o tyle dosłowne, ponieważ protagonista jest wnukiem głównego bohatera ze swego prequela. Innymi słowy, Link z PH to dziadek Linka z ST. Powraca również Niko. Jako już podstarzały człowiek sprawuje opiekę nad młodym herosem oraz służy nabytą mądrością. Kolejną znaną nam osobą będzie nie kto inny jak tytułowa księżniczka, Zelda. Tym razem to ona będzie naszym kompanem w całej grze. Będziemy musieli z nią ściśle współpracować, aby rozwiązać te najtrudniejsze zagadki, których tym razem nie brakuje. Współpraca ta jednak wygląda zupełnie inaczej niż kiedykolwiek dotychczas. Z powodu nieprzyjemnego obrotu spraw, nasza ukochana jest… duchem. Aby skorzystać z jej pomocy, musimy zamknąć ją w zbroi (ekhemFMAekhem). Kiedy już to zrobimy, z powodzeniem możemy sterować nią za pomocą ekranu dotykowego. Nie zapinajmy jednak, mimo iż w wielkiej ciężkiej zbroi, mentalnie to wciąż delikatna Zelda, która boi się myszy. Naszym głównym zadaniem w całej grze przywrócenie księżniczce jej dawnej postaci. Aby tego dokonać będziemy przemierzyć całe Nowe Hyrule…. pociągiem.
Pierwsza rewolucja to właśnie sposób poruszania się po świecie. Zapomnijcie o wolnej eksploracji pieszo, na koniu lub łodzią. W Spirit Tracks zwiedzamy świat przemierzając z jednej lokacji do drugiej lokomotywą. Oznacza to tyle, że nasza trasa jest odgórnie określona przez tory, którymi jedziemy, a to oznacza tyle, że nie mamy możliwości wolnego poruszania się po mapie. Tylko tam gdzie są tory i tylko i wyłącznie pociągiem. Może to świadczyć o niezwykłym postępie technologicznym w tamtym uniwersum. Gdybyśmy dostali sequela Spirit Tracks, może mielibyśmy broń palną?
Możecie się śmiać, niedowierzać, hejtować ten pomysł, ale Nintendo tak solidnie się do niego przyłożyło, że takie zwiedzanie jest naprawdę przyjemne. Klimatyczna muzyczka wpada w ucho, dodatkowo możemy „ciągać za sznurek" i trąbić charakterystycznym sygnałem dla lokomotywy. Jest to nawet konieczne w celu dokonania zakupów u Beetla, który w tej części podróżuje balonem. Podobnie jak to było w Phantom Hourglass, tutaj również możemy modyfikować nasz pojazd. Odnajdziemy mnóstwo części, i ponownie im bardziej kompletny skład, tym nasz sprzęt staje się bardziej odporny, zaś w kolekcjonowaniu przedmiotów pomoże nam Linebeck III. Mimo ograniczeń w poruszaniu się, jest co robić w tej grze. Znowu nie znajdziemy tu żadnych części serc, ale za to będziemy mogli urządzić sobie polowanie na króliki. Na wszystkich innych lokacjach znajdziemy inne sidequesty, np. zbieranie pieczątek do książki. Za nie jesteśmy konkretnie wynagradzani przez naszego opiekuna, Niko.
Zdaję sobie sprawę z tego, że mimo wszystko podróżowanie pociągiem może pozostawiać pewien niedosyt. Dlatego Nintendo postanowiło nam to wynagrodzić w inny sposób. Lokacji przy których możemy się zatrzymać jest sporo. Świątyń mamy mniej, bo tylko 5 (+ szósta, o czym za chwilę), jednakże tym razem są one przemyślane a zagadki wymagające. Gameplayowo to wszystko jest to samo, jak w PH. Zwiedzamy świat, aby zdobyć dodatkowe fragmenty mapy. Sterujemy tylko i wyłącznie za pomocą dolnego ekranu, a szósta świątynia to nic innego jak wieża, do której musimy wracać po każdej poprzedniej. Graficznie to wciąż cellshading, doskonale wpasowujący się w klimat narzucony przez muzykę. A skoro o niej mowa, warto wspomnieć o nowym instrumencie. Muzyka w serii była od zawsze bardzo ważna. Były części, że to właśnie wokół instrumentów muzycznych kręciła się cała fabuła. Były też części, gdzie mieliśmy dowolność w graniu pieśni tym przedmiotem. W Spirit Tracks zagramy na Spirit Flute. Instrument ten przypomina trochę te odkryte na terenach Afryki. To nic innego jak połączone ze sobą rurki, każda o innej długości. Aby wydobyć z nich dźwięk trzeba w odpowiedni sposób dmuchnąć przy okazji zasłaniając równie odpowiednie dziurki na wierzchu. Każda z rurek wydaje inny dźwięk. Dokładnie tak samo możemy to niemal dosłownie przeżyć w tej odsłonie Zeldy. Ekran dotykowy pozwala na „trzymanie" fletu, zaś mikrofon na wydobywanie odpowiednich dźwięków. Dmuchając musimy pamiętać o jednoczesnym przesuwaniu instrumentu, tak, aby zagrać konkretną melodię. Liczy się tu również tempo zagranego dźwięku. Zrób coś źle, a pieśń się nie uda. Niezły refleks i wyczucie jest tutaj wymagane. Lub po prostu szczęście. Żadna inna gra do tej pory nie pozwoliła nam tak bezpośrednio uczestniczyć w graniu na instrumentach. Utożsamiamy się z Linkiem bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej.
The Legend of Zelda: Spirit Tracks garściami wręcz korzysta ze swego prequela. Sprawdzone sterowanie zostało przeniesione, zaś grafika i muzyka trzymają klimat. Mało tego, tekstury zostały lekko poprawione i gra wygląda jeszcze lepiej. Ponownie wykorzystywane są w pełni bajery, jakie daje nam do dyspozycji Nintendo DS – ekran dotykowy i mikrofon. Nie zabrakło tu również multiplayera znanego z PH, niestety tym razem bez Wi-Fi. Pomimo niecodziennego pomysłu z poruszaniem się Lokomotywą, to naprawdę dobra gra i dobra Zelda. Jako fan doceniłem w niej świeże podejście do sprawy, nowe i niejednokrotnie cholernie trudne zagadki. Fabuła też nie jest najgorsza, a finalny boss i zakończenie satysfakcjonujące, podobnie jak było to w Phantom Hourglass. Myślę, że warto dodać, iż jako jedna z nielicznych gier handheldowych ta doczekała się edycji kolekcjonerskiej z figurkami. Gra zyskała pozytywne opinie i oceny i całkiem dobrze się sprzedała, niestety nie tak dobrze jak poprzedniczka. IGN nagrodził ST dając jej tytuł najlepszej na Gamescomie 2009. Cieszę się, że Eiji Aonuma uparcie stał przy swoim i wdrożył pociąg do gry. Zdecydowanie polecam zapoznać się z tą częścią gry. Jest mega wciągająca i dostarcza wiele frajdy.
Plusy i minusy
+ Oprawa audiowizualna
+ Odświeżone podejście do sprawy
+ Trudne zagadki
+ Spirit Flute
- Ograniczona eksploracja
- Brak części serca
Grafika: 8
Muzyka: 8
Gameplay: 9
Ocena końcowa: 8
autor: sEbeQ13
Komentarze
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.