Recenzja



Ćwierćwiecze to kawał czasu. Ludzie często chętnie świętują taką długą trwałość w związkach lub kapelach. Nie inaczej jest w branży gier wideo. W 2011 roku swoje brązowe gody obchodziła seria The Legend of Zelda. W tym samym roku na rynku pojawiła się długo oczekiwana część z podtytułem Skyward Sword. Podczas pierwszej prezentacji gry fani przeżyli nie lada szok – to nie miało nic wspólnego z pierwszą grafiką koncepcyjną zaprezentowaną pare lat wcześniej. Zamiast poważnej i mrocznej stylistyki, podobnej do tej z Twilight Princess, dostaliśmy coś zupełnie innego. Postanowiono połączyć wymienione wcześniej TP z kolorowym i cellshadingowym Wind Wakerem.
Czy taki zabieg ma szanse na powodzenie?

The Legend of Zelda: Skyward Sword różni się od swych poprzedniczek pod wieloma względami i mowa tutaj również o tytułowej bohaterce. Teraz jest to młoda nastolatka, która jest przyjaciółką Linka od samego początku. Tak, tym razem nie ratujemy pięknej, dostojnej, wyniosłej księżniczki Hyrule, ale naszą, wciąż piękną, przyjaciółkę. Dzieje się tak, ponieważ Skyward Sword jest oficjalnie pierwszą grą w chronologicznej kolejności serii, w czasach kiedy Hyrule nie jest jeszcze oficjalnie odkryte przez ludzi. Wszyscy zamieszkują wysepki ponad chmurami, zaś nasi bohaterowie pochodzą z największej z nich, Skyloft. Link również nie jest już młodzikiem trzymającym miecz pierwszy raz w życiu, a uczniem szkoły rycerskiej. Przemierzając Skyloft zauważymy właśnie innych uczniów z tejże szkoły w bardzo dobrze znanym nam klasycznym stroju Linka.
Skyward Sword definiuje pierwszy początek – strój legendarnego bohatera to tak naprawdę uniform pierwszej szkoły rycerskiej.

Przemierzając naszą wyspę, dwie rzeczy rzucają się w oczy momentalnie. Pierwszą z nich jest oczywiście grafika. Trzeba przyznać, twórcy stanęli na wysokości zadania. Cellshading wypadł w tej części niezwykle ślicznie. Ponieważ Wii nie obsługuje HD, zrobiono wszystko, aby gra wyglądała świetnie również na telewizorach z wysoką rozdzielczością. Dalsze obiekty są lekko rozmazywane. To sprawia, że cała gra jest jeszcze bardziej malownicza. Po pierwsze, piękne, pastelowe kolory, po drugie delikatne rozmycia. Oprawa audio dopełnia doznań. Po raz pierwszy zaserwowano nam muzykę w całości nagraną przez orkiestrę symfoniczną. Powiem wprost – wypadło pięknie. Muzyka jest bardzo klimatyczna, również nowe utwory. Starszych praktycznie w ogóle nie usłyszymy. Starcia z bossami zapadają w pamięć, głównie dzięki właśnie tak pięknie zrealizowanej ścieżce audio.

Drugą rzeczą jest pustka. Niestety Skyloft jest niemalże martwe. Spotkamy tu zaledwie pięciu bohaterów. Wyspa nie jest kolosalnych rozmiarów, ale na samym placu głównym można było umieścić zdecydowanie więcej NPC-ów. To samo zauważymy wylatując poza jej obręby. Wysp, na których możemy wylądować i zrobić kilka kroków ponownie jest zaledwie pięć. Co gorsza, tak naprawdę nie ma nic co moglibyśmy na nich zrobić (wyjątkiem jest jedna wyspeka z barem). Skyloft jest jedynym miastem w całej grze. Zapomnijcie o innym pomniejszych lub większych wioskach. Tylko nasz dom jest miejscem, w którym z kimś porozmawiamy.

To dotyka największego minusu gry, którym jest jej wielkość. Skyward Sword jest wbrew pozorom małe. Ponad chmurami możemy polecieć gdzie tylko zechcemy, ale jak już wspomniałem nie ma zbytnio gdzie. Poniżej chmur mamy nieodkryty ląd, Hyrule, które dzieli się na 3 strefy: Faron Woods, Eldin Volcano oraz Lanaryu Desert (czyli las, wulkan i pustynia). Lokacje te, choć sporawe, są jednak zamknięte, ograniczone co nadaje całej grze liniowości. Ponownie, są one piękne, jest na czym oko zawiesić, ale to przecież nie tym Zelda stała, a niepowtarzalnym klimatem i prostym, acz solidnym gameplayem. Pod tym względem nie zostałem zawiedziony

The Legend of Zelda: Skyward Sword wykorzystuje chyba maksimum jakie Wii ma do zaoferowania. Jest to jedna z nielicznych gier, która wymaga dodatkowej przystawki, jaką jest WiiMotion+. Dzięki niej, konsola znacznie lepiej widzi nasze ruchy, nawet to czy obracamy Wiilot względem jego własnej osi. Nintendo od samego początku dążyło do utożsamienia się z głównym bohaterem. Od zarania dziejów to my nadajemy imię głównemu bohaterowi, ale teraz możemy naprawdę się nim stać. Wiilot to nasz miecz, zaś nunchack to tarcza. Rozwiązanie bardzo proste i logiczne, ale sprawdza się jak mało które. Dzięki WiiMotion+ to my ścinamy krzaczki trawy, rozbijamy garnki, rzucamy bomby. My jesteśmy Linkiem i możemy tego doświadczyć bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Gameplay jest bardzo satysfakcjonujący. Wii odczytuje ruchy natychmiastowo i dokładnie. Ku mojemu zdziwieniu to działa niemalże idealnie. Ciężko to opisać słowami, najlepiej przeżyć coś takiego na własnej skórze. Nintendo samo sobie postawiło bardzo wysoko poprzeczkę do tworzenia następnej części.

Kolejną zmianą w gameplayu jest zwiedzanie świątyń i dungeonów. Od jakiegoś czasu mówiono, że serii potrzebny jest powiew świeżości. Ponownie Nintendo spełnia oczekiwania fanów… A przynajmniej próbuje. Świątynie są teraz nieco inne, ale również dużo mniejsze. Dodatkowo, zostały skonstruowane tak, że nigdy nie będziemy mieli więcej niż jeden mały klucz naraz. Samo sterowanie wymusza wykorzystanie go do zagadek, tak też zrobiono. Mapę w świątyni znajdujemy teraz dopiero w jej połowie, albo i jeszcze później, z od razu zaznaczonymi skrzynkami. Duży klucz teraz nie jest kluczem, a czymś w rodzaju figurki, którą trzeba włożyć pod odpowiednim kątem do otworu (tutaj ponownie jest wykorzystywany WiiMotion+).

O fabule nie mogę zbyt wiele powiedzieć, powiem więc tyle – nie zagłębiając się w nią ma ręce i nogi. Jednakże po głębszym zastanowieniu się wychodzą na jaw wszystkie kwiatki, niedbałość i szczegóły i lenistwo Nintendo. Niestety fabuła nie jest tak spójna jak w innych częściach. Tym razem dostaliśmy produkt, który w kwestii historii został zwyczajnie przekombinowany. Poznajemy początki wszystkiego po kolei, np. powstanie świata, strój Linka, miasto nad chmurami, Miecz Mistrza i aby nie psuć sobie zabawy przy tym pozostańmy.

The Legend of Zelda: Skyward Sword jest dobrą grą. Świetna i niepowtarzalna strona audiowizualna oraz genialny gameplay to główne plusy tej produkcji. Do minusów można zaliczyć dziurawą fabułę oraz niewielkie rozmiary lokacji jak i całej gry. Mimo wszystko, uważam Skyward Sword za solidną produkcję oraz jedną z najlepszych gier na Nintendo Wii . Gra wciąga jak bagno. Zdecydowanie warto zagrać. Spędziłem przy niej prawie 80 godzin świetnie się bawiąc.



Autor: sEbeQ13
Komentarze
#1 | Trociniak dnia 29/08/2013
SS powinno wyjść teraz na Wii U, dużo większe, dłuższe i ładniejsze. Według mnie to sterowanie zostało zmarnowane trochę na tę część. Nowa Zelda będzie miała prawdopodobnie nudne, zwykłe sterowanie padem z mapką. Czy ja wiem, czy taka nuda i pustka jest w tych lokacjach? Mało osób się kręci, fakt, ale z takim sterowaniem i kilkoma minigierkami jest co robić przez te 75h (tyle ja poświęciłem czasu). Największym minusem jest to, że kilka bossów było takich WOW!, ale większość jakaś taka bez pomysłu... ot, wyceluj w oczko!
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.