Recenzja


Na każdą konsolę Nintendo zazwyczaj dostawaliśmy przynajmniej dwie części The Legend of Zelda – jedną na start żywota konsoli, drugą pod jej koniec. Nintendo DS trochę oszukało system. Premiera konsoli w Japonii nastąpiła w 2004 roku, zaś w 2005 zawędrowała do reszty świata. Phantom Hourglass ujrzało światło dzienne dopiero w 2007 roku, czyli tak naprawdę ni w kij ni w ząb, nie zmieściło się w jakikolwiek sposób w dotychczasowej tradycji. Mimo wszystko, konsolka sprzedała się świetnie, a kolejna Zelda była tylko kolejnym powodem do szczęścia i dumy miłośników Big N. Recenzenci grę pokochali, właśnie na taką grę czekali – posypały się oceny rzędu 8/10, 5/5, 80-90%/100%. Z jednej strony nic dziwnego, dostaliśmy bowiem pełnoprawną i bezpośrednią kontynuację Wind Wakera, gry, która również podbiła serca milionów. Z drugiej strony zagorzali fani serii dostrzegli wiele minusów w tej odsłonie.

The Legend of Zelda: Phantom Hourglass jest dla mnie bardzo ważną grą, stąd ciężko pisać mi o niej obiektywnie. Jednakże muszę przyznać, że ja również jestem rozdarty wewnętrznie, jak ocenić tą już czternastą odsłonę serii. Byłem nią zachwycony już po pierwszych pokazach i nie mogłem się doczekać. Cellshadingowy styl, Link dokładnie ten sam co w WW, pływanie po morzach i oceanach – tak naprawdę taki przenośny Wind Waker i to na moją ulubioną konsolę! Co więcej, wtedy nie posiadałem jeszcze GameCuba, więc o dużych przygodach na morzu tylko czytałem w internecie. Bardzo żałowałem, że nie jestem w stanie sam się przekonać o świetności tej pozycji, a byłem na nią nieźle napalony. Być może właśnie dlatego tak bardzo pokochałem Phantom Hourglass. Wybaczcie więc wszelkie subiektywne odniesienia. Spróbuję jednak zachować się jak najbardziej na recenzenta przystało i sumiennie wypiszę wam plusy i minusy tej produkcji.

Phantom Hourglass to bezpośrednia kontynuacja Wind Wakera. Oznacza to, że sterujemy dokładnie tym samym Linkiem oraz przemierzamy nim bezkres oceanu. Ludzie nie grający w prequela nie muszą się martwić o splot wydarzeń. Na samym początku gry widzimy bardzo ładne intro złożone z nieruchomych, nieco kreskówkowych obrazków. Streszcza ono najważniejsze wydarzenia, które miały miejsce w WW. Zapomnijcie o szczegółach, jednakże pozwala ono mniej więcej wyobrazić sobie poszczególne sceny. Opowiada nam je Niko, jeden z przyjaciół Linka i członków załogi statku piratów. Wszyscy znani z prequela, również tam są i poznajemy ich w pierwszych minutach gry. Nie zabrakło tu również Tetry, którą właśnie musimy uratować w tej części. Wychodzi na jaw pierwszy schemat, którego seria się trzyma od zawsze – znika nasza przyjaciółka, a naszym zadaniem jest przemierzyć cały kontynent, aby znaleźć sposób na jej uratowanie, przy okazji ratując cały świat z rąk złego demona. Fabularnie nie ma żadnych nowości, nie ma nic co by nas porwało, nic niespodziewanego. Kolejna opowiastka o dziesięcioletnim chłopcu w zielonym kubraczku, który walczy ze złem.

Po świecie poruszamy się za pomocą statku, ale nie jest to żaden z tych, który już moglibyśmy znać. To S.S. Linebeck należący do egoistycznego, tchórzliwego i chytrego poszukiwacza skarbów, który nazwał statek swoim własnym imieniem. Jest on naszym kompanem przez większą część gry, dokładnie wtedy, kiedy musimy przemieścić się z jednej wyspy na drugą, a motyw ten… jest niesamowicie klimatyczny i udany. Podróżowanie po pełnym morzu spełniło moje marzenia. Muzyka nam wtedy towarzysząca trzyma poziom tej znanej z Wind Wakera. Link stoi na szycie łajby, wokół nas latają mewy, widzimy piękny bezkres morza. Phantom Hourglass wyciska niemalże wszystko z Nintendo DS, przynajmniej jak na 2007 rok. Grafika jest śliczna, w stylu cell-shading, a design wszystkich postaci i przeciwników jest utrzymany w tej specyficznej stylistyce, którą narzucił prequel.Naszym drugim towarzyszem jest wróżka, Ciela. Ona towarzyszy nam przez całą grę i służy Linkowi pomocą w najtrudniejszych sytuacjach. Trzeba przyznać, że pomocnicy się udali. Zostali dobrani na bazie kontrastów, co jeszcze bardziej podkreśla ich charaktery. To jest właśnie wielki plus PH – bohaterowie z duszą. I nie ma to tak naprawdę znaczenia, czy mówimy o pomocniku, czy o którymś z NPCów spotkanych w trakcie gry. Każdy wydaje się mieć własne życie i osobowość. Wszyscy wiemy, że to jest ważne, ale nie zawsze twórcom gier udaje się sprostać takiemu zadaniu. Tutaj, każdy jest na tyle charakterystyczny, że nawet bez voice actingu wiemy, czy to właśnie ta postać mówi, czy ktoś inny wciął się w jej wypowiedź.

Gameplay jest równie genialny. W końcu coś, co w pełni wykorzystuje ekran dotykowy. Sterujemy tylko i wyłącznie za jego pomocą. Aby zmusić Linka do pójścia w konkretne miejsce, wystarczy mu je wskazać za pomocą rysika. Aby Link zaatakował mieczem, wystarczy zrobić szybki ruch na ekranie, niczym cięcie. Atak wirujący to obrysowanie Linka dookoła. Może brzmieć dziwnie, ale to się sprawdza i zaskakująco dobrze. Nie musicie się obawiać skoku na głęboką wodę. Na samym początku mamy krótki samouczek oraz mini dungeona do przejścia. Pozwoli nam on przyzwyczaić się do sterowania oraz trochę się odnaleźć o co w tym tak naprawdę chodzi. Jeżeli chodzi o pływanie po oceanie, sprawa wygląda trochę inaczej. Dostępny nam obszar jest podzielony na 4 strefy (zdobycie ich jest wymagane do przejścia gry). Aby móc pływać po tej konkretnej, musimy najpierw zdobyć jej mapę. Kiedy już to zrobimy, wsiadamy na łódkę i na wspomnianej mapie rysujemy trasę. Dalej wszystko toczy się, a tak właściwie płynie, prawie automatycznie. Naszym zadaniem jest tylko wczucie się w klimat morskich przygód, strzelanie z armaty do przeciwników oraz przeskakiwanie przeszkód. Jednakże przez większość czasu nie będziemy musieli tego robić, a w spokoju delektować się klimatyczną muzyką. W każdej chwili można oczywiście zmienić trasę. Na morzu czekają jeszcze na nas różne inne niespodzianki, np. skarby. Jeżeli wyposażymy statek w odpowiednią „łapkę do zbierania", możemy zdobyć wiele bogactw oraz części do statku. Tak, S.S. Linebeck może być przez nas modyfikowane. Jest kilka zestawów części, każdy unikalny, a im bliżej skompletowania całości, nasz statek staje się odporniejszy. Oprócz tego możemy również łowić ryby. Gatunków nie ma wiele, ale za te najrzadsze dostajemy odpowiednie wynagrodzenie od odpowiedniej osoby. Naprawdę, morze pełne przygód.

Wszystko to sprawuje się świetnie, muszę jednak ponarzekać trochę na wspomniane już dungeony. W trakcie gry zwiedzimy ich 7 + ósmy, do którego musimy wracać po przejściu każdej poprzedniej świątyni. Niestety nie są one zbyt wymagające. Żeby być szczerym, są one krótkie i proste, a zagadki nawet początkujący są w stanie rozwikłać bez dodatkowej pomocy. Dostanie się do tych dungeonów też nie wymaga od nas niczego specjalnego. Ósmy, czyli Temple of the Ocean King również jest niezłym wrzodem. Aby zdobyć nowy fragment mapy, musimy właśnie tam się udać. Znajdziemy tam również piasek do tytułowej Klepsydry Widmo. Świątynia Króla Oceanu nie jest przyjaznym miejscem. Aby w niej przetrwać, musimy poruszać się specjalnymi ścieżkami, na których nie maleje nam wskaźnik zdrowia. Jeżeli takowych nie ma, nasz czas do zgonu odmierza Phantom Hourglass. Wciąż nie jest to wyzwanie, na jakie czekali fani, a raczej upierdliwy problem gry. Jesteśmy zmuszeni do ciągłego backtrackingu i to w najgorszej możliwej wersji. Stąd pojawiły się mieszane opinie o grze wśród fanów.

The Legend of Zelda: Phantom Hourglass szybko stało się moją ulubioną częścią serii. To właśnie ta gra przykuła mnie do konsolki na długie godziny. To przez nią, albo i dzięki niej, dowiedziałem się jak to jest nołlajfić. Pozwoliła mi ona poczuć namiastkę tego, co oferował Wind Waker. No właśnie, namiastkę – to co bolało zagorzałych graczy Zeld. Gra jest tak naprawdę nieduża i niestety dość płytka w porównaniu do poprzedniczek. Nie zdobędziemy tutaj części serc. Nie spotkamy tak szerokiej gamy przeciwników. Dungeony są małe i proste. Gra stara się nadrabiać to wszystko niepowtarzalnym klimatem i sterowaniem, i cholera, robi to. Mimo wszystko zabawy tutaj jest sporo. Po 3 latach od premiery konsoli w końcu dostaliśmy grę, która wykorzystuje niemalże w pełni jej możliwości. Bardzo ładna cell-shadingowa grafika, klimatyczna muzyka, postaci z charakterem oraz podróżowanie po oceanie świetnie się tutaj sprawuje. Jednakże, jako miłośnik The Legend of Zelda musiałbym obniżyć ocenę o jedno oczko od obecnej, ze względu na tak niewielkie usprawnienia względem całej serii. Jest to zdecydowanie bardzo dobra gra i warta polecenia. Niestety wypadła trochę słabiej jako Zelda.

Plusy i minusy

+ Oprawa audiowizualna
+ Sterowanie
+ Klimat serii
+ Wciąga
+ Ciekawe zakończenie

- Brak części serca
- Łatwe i krótkie dungeony
- Temple of the Ocean King


Grafika: 7
Muzyka: 8
Gameplay: 8
Ocena końcowa: 7

autor: sEbeQ13
Komentarze
#1 | kacperk dnia 20/06/2014
Sorry ale napisałbym lepszą recenzję.Grin
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.