Recenzja
Artykuł napisałem na liju.pl, ale z wami również się podzielę. Zapraszam do czytania :)
Rok 2011 był wyjątkowy dla fanów gier Nintendo. Otóż to właśnie wtedy obchodzono 25-lecie serii The Legend of Zelda. Pod tym względem, firma z Kioto nie zawiodła i dostarczyła nam masę klimatycznych produktów i eventów (choćby The Legend of Zelda Symphony) sygnowanych logiem serii, np.: Skyward Sword, Ocarina of Time 3D, do e-Shopa trafiło Link's Awakening DX oraz Four Swords Anniversary Edition (było to pobrania tylko przez krótki okres), wydano również specjalny zeldowski 3DS (do tej pory zazdroszczę ludziom go posiadającym), karty do gry, plakaty, tapety, artworki, kalendarze, figurki… i masa innych o których istnieniu Europejczycy zapewne nie wiedzą. 21 grudnia wydano również Hyrule Historia i to właśnie na tym gadżecie chciałbym się skupić tym razem.
The Legend of Zelda: Hyrule Historia to specjalny 274-stronicowy artbook-encyklopedia serii, o jaki fani błagali od zarania dziejów. Angielksa wersja została wydana 29 stycznia 2013, a od jakiegoś, muszę przyznać, dłuższego czasu stoi również na mojej półce. Jej wydaniem na zachodzie zajęło się wydawnictwo Dark Horse, co już może sugerować wysoką jakość. I tak też jest.
Pierwsze co się rzuca w oczy to rozmiary i waga. Kurier przyniósł mi naprawdę gigantyczny karton zajmujący mi prawie pół łóżka. Rozmiary samej książki to 31 cm x 23,5 cm (czyli znacznie mniej niż miał sam karton. Na szczęście). Dla porównania, kartka A4 ma 29,7 cm x 21 cm. Wagowo to z pewnością… pare kilo. Może po liczbach to nie jest takie oczywiste, ale książka jest naprawdę duża, gruba i ciężka, co sprawia, że niezbyt wygodnie się ją czyta w pozycji półleżącej, czy jakiekolwiek wymagającej trzymania jej przez nas. Sztywna, bardzo gruba okładka w kolorze zielonym z pozłacanym logiem oraz symbolem bramy czasu (widoczny również na limitowej wersji okładki Skyward Sword) stara się utrzymać klimat serii, tak by już na pierwszy rzut oka było widać, że to z taką, a nie inną serią mamy do czynienia. Fakt, bardziej klimatycznie chyba zrobić tego nie da rady, zieleń i złoto kojarzą się z tą serią najbardziej, jednakże w moim odczuciu te połączenie jest strasznie „sraczkowane". Kiedy nie patrzymy na całość pod światło, zieleń wydaje się być zgniła i brudna, a świecący napis nie jest taki świecący. Nie zawsze jest dostęp do dobrego oświetlenia, ale właśnie przez taki dobór kolorystyczny pierwsze wrażenie może zostać całkowicie zepsute. No, ale przejdźmy do wnętrza. Nie ocenia się książki po okładce.
Na starcie wita nas sam Shigeru Miyamoto, czyli ojciec serii. Wita nas krótkim wstępem, podziękowaniami za wsparcie oraz autografem. Uśmiechnięty Japończyk zdradza również kilka sekretów, np. skąd wzięło się nazewnictwo serii jak i imię samej księżniczki. Następna jest sekcja „The Legend Begins". Gigantyczny rozdział, bo liczący aż 60 stron, z grafikami i bardzo krótkimi opisami z The Legend of Zelda: Skyward Sword. A to tylko jedna część! Już po tym widać, jak bardzo nafaszerowana obrazkami jest nasza encyklopedia. Można by rzecz „to zwykły artbook z opisami, żadnych informacji". Nic bardziej mylnego. Fani błagali, błagali, aż w końcu się udało. Nintendo na łamach Hyrule Historia opublikowało kompletną i oficjalną chronologię wszystkich części. Cały timeline i po krótki opis co się dzieje w danej odsłonie to właśnie następny rozdział, zajmujący już prawie całą resztę artbooka.
I właśnie w tym momencie trafiamy na niesforną chronologię, która spowodowała taki zamęt i bunt wśród fanów. Nie chciałbym teraz się w to zagłębiać, bo i nie o tym jest ten artykuł, ale jeśli mam wyrazić własne zdanie na jej temat… Myślę, że Nintendo trochę samo się pogubiło i dało ciała. Ale dyskusję o tym zostawmy na inną okazję. Po tej nieszczęsnej osi czasu, mamy każdą grę oddzielnie streszczoną wraz z krótkimi ciekawostkami, kolejnymi szkicami, renderami, screenami. Moim zdaniem, rozwiązano tutaj również bardzo dobrze kwestię kolejności w opisywaniu części. Np. Od dawna wiadomo, że obie i Twilight Princess i Wind Waker dzieją się 100 lat po wydarzeniach z Ocarina of Time, tylko w różnych osiach czasowych. Nie wymieszano ich najpierw jedna, potem druga, a „na dywanik" wzięto najpierw całą jedną oś i opisano, aż do końca. Później zrobiono tak i z drugą i z trzecią. Dzięki temu, mamy porządek i wszystko jest w miarę jasne. Aby się dalej jeszcze w tym nie zgubić, z lewej strony jest informacja w jakiej erze aktualnie się znajdujemy oraz która z części jest opisywana na danej stronie.
Kolejny rozdział to kolejna partia artworków, tym razem według kolejności wydawania gier. Prawdziwa gratka dla fanów i ludzi lubiących się bawić grafiką. Jest to potężna dawka inspiracji (same Twilight Princess ma 30 stron szkiców koncepcyjnych!), mało tego, wszystkie japońskie dopiski przy rysunkach również zostały przetłumaczone! Czy wy też macie wrażenie, że Hyrule Historia nie ma końca? Przechodząc dalej mamy już „tylko" projekty głównych bohaterów, rozpiskę gier, list kończący od Eiji Aonumy oraz… mangę. Oczywiście czytaną oryginalnie od tyłu, jak przystało na mangę. I to jest wg mnie największy zawód.
Nie mam nic przeciwko mandze, niektóre historie są naprawdę piękne i dojrzałe, ale to co zrobiono z mangą Skyward Sword… Po kolei. Wszystko wskazuje na to, że jest to tak naprawdę prolog do Skyward Sword, czyli to co widzieliśmy w intro gry. Opis wielkiej antycznej bitwy. Niestety, równie dobrze mogłoby się obyć i bez niej. Poznajemy jakiegoś przodka Linka, który bierze udział w tej bitwie. Podobno. Suma summarum, tej bitwy tam praktycznie wcale nie ma, są jedynie jakieś wycinki, ale wciąż żadnej sceny z akcją, w dodatku kadry/boxy są rozmieszczone bardzo chaotycznie, w pewnym momencie nie wiedziałem co czytam, albo co kiedy się dzieje, albo co tak naprawdę się dzieje. Czasami miałem też wrażenie, że kreska jest dziwnie przypomina komiksy amerykańskie, przez co miałem do czynienia z takim miszmaszem komiksu japońskiego i tego zza oceanu. Nawet jeśli to tylko moje wrażenie, nadal uważam, że postaci tu są narysowane w dziwnym stylu i kompletnie nie pasującym do klimatu serii. Jak już wspomniałem, nie do końca rozumiem po co ta kilkustronicowa manga powstała. Zapewne dla pieniędzy. Logiczne.
Tym samym dotarłem do końca Hyrule Historia. Wrażenia są pozytywne, poza kilkoma, bardzo subiektywnymi niedoróbkami. Wszystko zależy od indywidualnego wyczucia koloru, smaku, itp. Czy mogę ten artbook polecić? Jak najbardziej, zwłaszcza, że jego cena w Europie jest naprawdę niska. Ja sprowadzałem swój egzemplarz z Amazonu, ale jak się później okazał, nawet Ultima miała kilka sztuk u siebie za jeszcze mniej (kilka zł różnicy dosłowanie, ale zawsze coś). The Legend of Zelda: Hyrule Historia to potężny kawał wiedzy o serii oraz grafik. W końcu to co mamy w ręku jest czymś oficjalnym, żadnych domysłów fanowskich. Pomimo spieprzonej chronologii, jest to coś, na co czekali zapaleńcy serii. Książka jest warta zakupu, to świetny gadżet kolekcjonerski i bardzo ładnie wygląda na półce. O ile się na niej zmieści.
Autor: sEbeQ13
Komentarze
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.