Przekleństwo
Ognista kula wznosiła się powoli znad horyzontu, coraz bardziej żółknąc, zwiastując nowy dzień. Jej złociste promienie przebijały się przez gęste powietrze, oświetlając dotychczas spowite mrokiem bezkresne pola Hyliańskie. Bezkształtne chmury, przekłuwane przez pojawiające się słupy światła, zaczęły tworzyć skupiska, w których dzieci widziały zwierciadło wyobraźni, a dziadowie obrazy zesłane przez boginie. Jednak nie wszędzie mrok poddawał się armii dnia – w gęstej puszczy, gdzie drzewa rosły tak gęsto, że tworzyły niemal mur, stacjonował miły chłodny cień. Pokrywał on twarz młodzieńca, który z wyrazem błogości na twarzy oglądał ten spektakl przyrody. Leżał, z głową ułożoną na rękach, z źdźbłem trawy w ustach. Jednak coś zwróciło jego uwagę na coś innego - na słońcu pojawiła się czarna sylwetka ptaka, która z minuty na minutę zbliżała się.
* * *
Wszędobylski pył nareszcie opadł na ciała groteskowych stworów i zmasakrowanych hylianów. Tylko poszczególne postacie przeżyły, a jedna z nich podniosła tarczę i zakrzyknęła głośno. Wraz z nią inne wznosiły okrzyki radości. Armia wroga została unicestwiona, lecz niestety zwycięstwo kosztowało wiele. Król stał w swej Sali, gdzie oprócz niego było kilka gwardzistów, którzy przybiegli niedawno by zawiadomić króla o zwycięstwie. Z ich halabard spływała krew, zaś zbroje pocięte i niekompletne.
-Gdzie Reinhard i Dernil?- rzekł król bezbarwnym głosem. Po pewnym czasie ciszy i niepewności jeden z nich wyszedł z szeregu.
-Nie jesteśmy tego pewni panie, ale chyba... Chyba oni zginęli- powiedział ów żołnierz pokazawszy hełm, którego odróżniały od innych dwa srebrzyste skrzydła.
-Więc Zelda też?- Jednak tym razem nikt nie odpowiedział władcy Hyrule. Zasłonił sobie twarz ręką. W tym momencie zdobione złote drzwi do sali tronowej otworzyły się bezszelestnie. Strażnicy obrócili się natychmiastowo mierząc brońmy w tamtą stronę, spodziewając się najgorszego. Jednak zamiast spodziewanej dwu metrowej sylwetki stwora zobaczyli małą dziewczynkę w brudnej od pyłu i krwi sukience, z pozlepianymi blond włosami z nożem w ręku.
-Czy to już koniec tato?
* * *
Pęd rozwiał mu włosy, kiedy jechał na koniu w stronę zamku. Nie musiał się spieszyć, po prostu lubił czuć, jak wiatr wieje w twarz. Lubił wsłuchiwać się w rytmiczny stukot kopyt konia. Lubił, gdy świat ucieka do tyłu. List od strużka, który uważał się za mędrca był tylko motywem do tego. Przed jego oczami ukazał się zamek Hyliański - symbol potęgi tej rasy. Ogromne mury i jeszcze wyższe wierzy powitały go z daleka. Nie minęło wiele czasu, kiedy stukał już w drzwi do domu starca. W oczach przechodzącego tamtędy przechodnia zapewne ta sytuacja wyglądałaby naprawdę dziwnie – oto spotkały się jakże różniące się osoby. Pierwszy, stojący w drzwiach był z pewnością stary – śnieżno białe włosy uczesane do tyłu sięgały niemal pasa, twarz była przeorana zmarszczkami, pod krzaczastymi brwiami widniały oczy, brązowe, w których młodzieńczy blask ustąpił miejscu doświadczeniu. Stał wyprostowany – na jego czarno szkarłatnym płaszczu nie było żadnej fałdy. Mimo iż był stary, ręka dzierżąca potężną laskę zakończona bogatym zdobieniem w kształcie szponów kruka, na których spoczywała kula, która pod wpływem światła zmieniała swą barwę. Kiedy zobaczył stojącego przed nim chłopaka, na jego kościstej ręce widać było żyły. Chłopak ów stanowił całkowity kontrast dla mrocznej persony – był wesoły a jego twarz ozdabiał uśmiech człowieka cieszącego się życiem. Był wysoki, mimo iż niedojrzały dorównywał wzrostem dorosłemu mężczyźnie. Złociste włosy dosięgały barków, wesołe niebieskie odbicie świata gościło w jego oczach. Zielono szara, lniana tunika, mimo iż lekko poszarpana i pognieciona, raczej stanowiła schludny ubiór. Był to Link – miejscowy włóczęga, mieszkający na łonie natury. Od czasu do czasu dorabiał wykonując pewne prace fizyczne i praktycznie tylko tyle robił dla miasta. Zdziwienie, więc teoretycznie powinno być wielkie, że został zaproszony do wieży wielkiego mędrca Hyrule – Astesa. Zdziwienie owszem było, ale zabrakło respektu przed czekającym go zaszczytem – niewielu widziało dotychczas przesławny zbiór ksiąg który podobno zawierał tak stare skrypty jak pochodzące z czasów Hylianów pamiętających czasy kiedy boginie stąpały po Hyrule by przyjrzeć się swemu dziełu.
-Czy mam przyjemność zobaczyć Linka?- powiedział starzec po oglądnięciu chłopaka z góry na dół.
-Czy przyjemność – tego powiedzieć nie mogę- odrzekł młodzieniec jednocześnie przytakując głową.
* * *
-Dzięki niech będą Nayru, żyjesz!- Rozradowany Król chwycił swą córkę w objęcia. Jego serce przestało przyjmować to, że umysł mówił o wielu innych stratach. Tylko to się teraz liczyło – te chwile szczęścia po ostatecznym zakończeniu wojny były tym czego potrzebował. I wszystko by się ułożyło, wszystko było by dobrze, gdyby nie te kilka chwil zaraz po tym zdarzeniu. Drzwi zostały przecięte na krzyż, po to by zaraz się rozpaść drzwiach pojawiła się sylwetka, którą przeklinano od niepamiętnych czasów. Zło, tak potężne by pokonać czas, zło tak wielkie by istnieć w wielu wymiarach jednocześnie, zło tak skoncentrowane, by jednego mężczyznę umazać krwią tysięcy. Podszedł jeden krok do przodu, słychać było tylko jego krok i szlochanie dziecka. Wraz z jego nadejściem podłużne kałuże światła pochodzącego z okien powoli zgasły, a cały pokój zatopiła fala półmroku.
* * *
„...Wtedy pojawił się bohater czasu w zieleń odziany, miecz mistrza dzierżący. Link brzmiało jego imię. Ganon wielkim zapłonął gniewem, widząc, że narzędzie w rękach bogiń stoi na jego drodze do władzy wszelkiej. Zagorzał płomień walki a kiedy zaczęli obydwaj, skończyć mógł tylko jeden. Kiedy miecz wytrącony został z ręki bohatera, wszelka nadzieja zgasła, jednak odwaga nie pozwalała mu spocząć. Dzięki przepotężnej siły Trójmocy Ganon zginął, a dusza jego zamknięta w piekielnym wymiarze została. Wtedy też narodziła się legenda o powracającym bohaterze – jak nie blasku bez mroku, tak jego nie ma gdy zło nie stąpa po ziemi Hyliańskiej. Toteż wielu mylnie nazywało go zwiastunem złą, choć to zło zwiastowało jego, a światło jego nie zgaśnie dopóki istnieją boginie i świat cały”. Ciężka okładka upadła na stare stronice księgi. O ile mędrzec znał ją od początku do końca na pamięć, o tyle młodzieniec był absolutnie zdumiony. Resztki rozsądku odpowiedziały jednak na tą falę jakże dziwnych dla niego wiadomości.
-Co z tego, że mam na imię Link? To bardzo popularne imię!- Rzekł jakby lekko rozłoszczony nieudolnie udając postawę pewną siebie. Nie miał żadnego imiennika w całym Hyrule, a przynajmniej go nie znał.
-Nie ma mowy o pomyłce, znaki wyraźnie wskazują na ciebie...- Odpowiedział, patrząc się Linkowi w twarz. Jego oczy niczym sztylety wbijały się w ciało chłopaka, przebijając je na wskroś by zbadać duszę i umysł. Jako riposta młody Hylianin miał już powiedzieć, „jakie znaki?” jednak starzec go wyprzedził. Chwycił go za rękę, po czym zdjął rękawicę. Na dłoni pojawiło się coś niezwykłego. Nagle krew jakby chciała wyjść na powierzchnie powoli zaczęła tworzyć czerwoną plamę. Słychać było głośne bicie serca, kiedy krew ułożyła się w trójkąt. Twarz właściciela znaku zmatowiała, usta zaczęły drżeć, kiedy chciał jednocześnie oddać nimi strach i brak wiary w to, że jest to prawdziwe. Serce nareszcie odpuściło i zaczęło bić już ciszej. Trójkąt także powoli znikał.
-Wierz swym oczom, gdyż przed chwilą cię nie zawiodły, lecz rzetelnie oddały sytuację. Chodźmy, więc po Miecz Mistrza- Link obrócił się niepewnie, westchnął, po czym przytaknął patrząc kontem oka na swą rękę.
* * *
Spadł na niego pierwszy atak halabardą, na wysokości głowy. Był to głupi ruch, gdyż wystarczyło się uchylić, by cios nie przeciął niczego po za powietrzem. Dłoń o zielonkawo brązowej barwie chwyciła głowę atakującego, po czym z impetem uderzyła nią w ścianę. Czaszka pękła, wbijając się w mózg. Górna część została przecięta pod wpływem ciosy, krew powoli spływała na bezwładny kikut skóry, będący ongiś twarzą. Nikt nie zaatakował znowu, wszyscy stali w miejscu przypatrując się okrutnej scenie. Ganon podszedł kilka kroków do kolejnej ofiary. Ta puściła broń, po czym jąkając, na czworaka uciekała jak niemowlę, w końcu jednak drogę zagrodziła mu ściana.
-Nie, nie, nie zabijaj, błagam…- W końcu jednak przestał. Ręka na jego jabłku Adama nie pozwalała oddychać. Wtedy spadł kolejny cios, tym razem był to szybki atak, mający na celu nabicie wroga na stalowy kolec znajdujący się na samym końcu broni. Jednak nagle okazało się, ze celu tam nie było, a broń przebiła błagającego o życie towarzysza. Lewe płuco zostało przebite. Ofiara ataku łapczywie łapała powietrze, po czym chwytając się za gardło umarła. Z braku tlenu, lub z ciosu brata broni. Atakujący patrzył się na to, co zrobił nieumyślnie. Puścił broń, po czym padając na kolana popatrzył się na swoje ręce. Kiedy umierał, nadal to robił. Zabijał przez całe życie, teraz zabił przyjaciela, to wystarczało dla niego by samemu odebrać sobie życie. Został ostatni. Twarz mu drżała, a ręce z gniewu niemal złamały broń. Wróg wyciągnął dwa miecze symetrycznie ułożone na pasie. Gwardzista wziął wielki zamach, po czym uderzył z wielkim impetem mierząc ostrzem gdzieś w klatkę piersiową Ganona. Ten jednak uciął broń w połowie jej drogi, po czym symetrycznym atakiem obydwu broni odciął głowę. Podleciała ona kilka metrów w górę, po czym opadła i odbijając się od podłogi zatrzymała się przed stopami króla.
-Oto i ta wielka, elitarna i wspaniała gwardia królewska!- Sarkazm połączony z czarnym humorem na ustach wroga nie był najmilszą rzeczą, jaka teraz mogła spotkać władcę Hyrule. Pokój królewski cały był umazany krwią, która płynęła sobie żłobieniami pomiędzy płytami tworzącymi podłogę. Ganon obrócił się, po czym mrucząc jakąś formułę w nieznanym języku zapieczętował drzwi. Pojawiła się tam czerwona smuga, w której od czasu do czasu widać było jakby małe pioruny.
* * *
To było zdumiewające. Gigantyczny budynek, z dachem niczym gwiaździste niebo, gdzie wypisana była historia stworzenia świata. Ogromne okna, na których witraże przedstawiały najważniejsze dzieje Hyrule. Byli tam bohaterowie, walczący z szerzącym się złem, byli ci walczący na wielkiej wojnie, były tam dzieje bitew o Trójmoc. Na drzwiach wyryta była historia budowy Hyrule. Link wszedł kilka schodów do góry by popatrzeć na ołtarz. Widząc to Astes uśmiechnął się w duchu, gdyż głód wiedzy był bardzo pomocny w nauce. Kiedyś w końcu młodzieniec będzie musiał zrozumieć, czemu został zesłany. Za przykładem Linka wszedł po schodach, po czym położył trzy jarzące się kamienie na nim. Drzwi otworzyły się bezszelestnie, a blask tego pomieszczenia wydostał się nagle z całą siłą. Wraz ze światłem uderzył majestat. Na piedestale stał miecz, wokół którego rzeczywistość mieszała się z jej brakiem. Było tam trochę świata materialnego, a trochę tego boskiego, światło tworzyło chmury, w których zobaczyć się dało obrazy z przeszłości i być morze z przyszłości. To było miejsce gdzie czas nie działał, gdyż ten miecz go tworzył. To on przecinał i zawiązywał nić historii, tworząc jednolitą całość. Link niepewnie popatrzył na starca, który przytaknął głową. Młodzieniec, wszedł przez drzwi, odgłosy jego kroków odbijały się jakby było tu echo. Z ta jednak różnicą, ze mógł je usłyszeć za nim je zrobił. W jednej z chmurek światła zobaczył siebie, bladego, niepewnie kroczącego w stronę miecza. W końcu, po chwili, która trwała wieczność chwycił za rękojeść, po czym pociągnął w górę. Błękitna rękojeść posunęła się w górę.
Skok, cięcie, pchnięcie, parada, palestra, odskok…
Czy to ja?
Tak, to ty. Dawno temu lub za kilka lat. I nigdy nie myśl inaczej…
W takim razie czyj to jest głos?
Twój, mój, nasz… Co za różnica? Ja jestem tobą, a ty mną.
Ale ja tak nie umiem!
To przecież jesteś ty, nie zapominaj o tym! Spróbuj!
Ale, ja nigdy w życiu nie miałem miecza w ręce… Jak to możliwe?
Zawsze miałeś, kiedy świat się narodził, umiałeś walczyć tym mieczem, a jeżeli świat zginie to tylko z mojej/twojej/naszej ręki…
Nie ma czasu, on nie istnieje. To tylko różne zdarzenia łączące się, tworzące przyszłość i przeszłość dla tych, którzy umierają. Czas to tylko iluzja wymyślona przez nas samych. Jeżeli zaś umiesz przemieszczać się między tymi zdarzeniami, śmierć nie spojrzy ci w twarz. Śmierć to koniec czasu. Jeżeli czas nie istnieje, nie istnieje też śmierć, to proste…, Jeżeli zaś żyć będziesz nadal w tej iluzji zginiesz. Jeżeli nie ma śmierci nie ma też życia, tak jak nie ma światła bez mroku. Nie można powiedzieć, że żyjemy, my po prostu istniejemy, w pewnych momentach ingerując w świat żywych. I tylko tyle. Jedni powiedzą, ze to przywilej, ty zaś szybko dowiesz się, ze to przekleństwo. Będziesz istniał tylko dla jednej rzeczy, dzięki której nie stracisz umysłu…
Dla…
…
* * *
Nie ma czasu, nie ma śmierci, nie ma życia… Jest tylko jedna rzecz…
Błękitno złoty promień wystrzelił z nieba, niszcząc sklepienie sali. Wszystkie twarze, jakby automatycznie zwróciły się w tamtą stronę. Pojawiła się tam postać młodzieńca w zielonej tunice, legendarna postać bohatera czasu.
-Nareszcie przybył, co cię tym razem powstrzymało?- Sarkazm znowu zastał te same usta. Jednak coś się zmieniło z widoku tej postaci, coś nie było tak jak zwykle… Zelda i jej ojciec nie rozumieli zdziwienia na twarzy Ganona. Na twarzy linka widać było srebrzyste krople spływające powoli po twarzy…
Wszystko trwało krótko, nadzwyczaj krótko. Kilka wymian ciosów i miecz przebijający wroga na wskroś. Tak jak zawsze. Tak jak było, tak jak będzie.
-Mamy nieskończoność lat przed sobą i w końcu to ja wygram…- Rzekł zanim odszedł do swego wymiaru. Ustawiony jako przegrany, przez iluzję czasu, przez przeznaczenie.
-Nie ma przeznaczenia- powiedział, po czym przystawił sobie Miecz Mistrza do gardła. Wolał umrzeć, niż wieczność żyć tylko walką…
Nie ma czasu, nie ma śmierci, nie ma życia… Jest tylko jedna rzecz… Skok, cięcie, pchnięcie, parada, palestra, odskok…
-Czemu chcesz się zabić?- Ktoś powiedział cienkim głosikiem. Link obrócił się i zobaczył oblaną łzami twarz. Twarz, którą widział… Od zawsze. Schował miecz, po czym odszedł, powoli acz stanowczo.
Jest tylko jedna rzecz, dla której istniejesz
Lecz jest też jedna osoba dla której żyjesz…
Chociażby iluzją czasu
* * *
Wszędobylski pył nareszcie opadł na ciała groteskowych stworów i zmasakrowanych hylianów. Tylko poszczególne postacie przeżyły, a jedna z nich podniosła tarczę i zakrzyknęła głośno. Wraz z nią inne wznosiły okrzyki radości. Armia wroga została unicestwiona, lecz niestety zwycięstwo kosztowało wiele. Król stał w swej Sali, gdzie oprócz niego było kilka gwardzistów, którzy przybiegli niedawno by zawiadomić króla o zwycięstwie. Z ich halabard spływała krew, zaś zbroje pocięte i niekompletne.
-Gdzie Reinhard i Dernil?- rzekł król bezbarwnym głosem. Po pewnym czasie ciszy i niepewności jeden z nich wyszedł z szeregu.
-Nie jesteśmy tego pewni panie, ale chyba... Chyba oni zginęli- powiedział ów żołnierz pokazawszy hełm, którego odróżniały od innych dwa srebrzyste skrzydła.
-Więc Zelda też?- Jednak tym razem nikt nie odpowiedział władcy Hyrule. Zasłonił sobie twarz ręką. W tym momencie zdobione złote drzwi do sali tronowej otworzyły się bezszelestnie. Strażnicy obrócili się natychmiastowo mierząc brońmy w tamtą stronę, spodziewając się najgorszego. Jednak zamiast spodziewanej dwu metrowej sylwetki stwora zobaczyli małą dziewczynkę w brudnej od pyłu i krwi sukience, z pozlepianymi blond włosami z nożem w ręku.
-Czy to już koniec tato?
* * *
Pęd rozwiał mu włosy, kiedy jechał na koniu w stronę zamku. Nie musiał się spieszyć, po prostu lubił czuć, jak wiatr wieje w twarz. Lubił wsłuchiwać się w rytmiczny stukot kopyt konia. Lubił, gdy świat ucieka do tyłu. List od strużka, który uważał się za mędrca był tylko motywem do tego. Przed jego oczami ukazał się zamek Hyliański - symbol potęgi tej rasy. Ogromne mury i jeszcze wyższe wierzy powitały go z daleka. Nie minęło wiele czasu, kiedy stukał już w drzwi do domu starca. W oczach przechodzącego tamtędy przechodnia zapewne ta sytuacja wyglądałaby naprawdę dziwnie – oto spotkały się jakże różniące się osoby. Pierwszy, stojący w drzwiach był z pewnością stary – śnieżno białe włosy uczesane do tyłu sięgały niemal pasa, twarz była przeorana zmarszczkami, pod krzaczastymi brwiami widniały oczy, brązowe, w których młodzieńczy blask ustąpił miejscu doświadczeniu. Stał wyprostowany – na jego czarno szkarłatnym płaszczu nie było żadnej fałdy. Mimo iż był stary, ręka dzierżąca potężną laskę zakończona bogatym zdobieniem w kształcie szponów kruka, na których spoczywała kula, która pod wpływem światła zmieniała swą barwę. Kiedy zobaczył stojącego przed nim chłopaka, na jego kościstej ręce widać było żyły. Chłopak ów stanowił całkowity kontrast dla mrocznej persony – był wesoły a jego twarz ozdabiał uśmiech człowieka cieszącego się życiem. Był wysoki, mimo iż niedojrzały dorównywał wzrostem dorosłemu mężczyźnie. Złociste włosy dosięgały barków, wesołe niebieskie odbicie świata gościło w jego oczach. Zielono szara, lniana tunika, mimo iż lekko poszarpana i pognieciona, raczej stanowiła schludny ubiór. Był to Link – miejscowy włóczęga, mieszkający na łonie natury. Od czasu do czasu dorabiał wykonując pewne prace fizyczne i praktycznie tylko tyle robił dla miasta. Zdziwienie, więc teoretycznie powinno być wielkie, że został zaproszony do wieży wielkiego mędrca Hyrule – Astesa. Zdziwienie owszem było, ale zabrakło respektu przed czekającym go zaszczytem – niewielu widziało dotychczas przesławny zbiór ksiąg który podobno zawierał tak stare skrypty jak pochodzące z czasów Hylianów pamiętających czasy kiedy boginie stąpały po Hyrule by przyjrzeć się swemu dziełu.
-Czy mam przyjemność zobaczyć Linka?- powiedział starzec po oglądnięciu chłopaka z góry na dół.
-Czy przyjemność – tego powiedzieć nie mogę- odrzekł młodzieniec jednocześnie przytakując głową.
* * *
-Dzięki niech będą Nayru, żyjesz!- Rozradowany Król chwycił swą córkę w objęcia. Jego serce przestało przyjmować to, że umysł mówił o wielu innych stratach. Tylko to się teraz liczyło – te chwile szczęścia po ostatecznym zakończeniu wojny były tym czego potrzebował. I wszystko by się ułożyło, wszystko było by dobrze, gdyby nie te kilka chwil zaraz po tym zdarzeniu. Drzwi zostały przecięte na krzyż, po to by zaraz się rozpaść drzwiach pojawiła się sylwetka, którą przeklinano od niepamiętnych czasów. Zło, tak potężne by pokonać czas, zło tak wielkie by istnieć w wielu wymiarach jednocześnie, zło tak skoncentrowane, by jednego mężczyznę umazać krwią tysięcy. Podszedł jeden krok do przodu, słychać było tylko jego krok i szlochanie dziecka. Wraz z jego nadejściem podłużne kałuże światła pochodzącego z okien powoli zgasły, a cały pokój zatopiła fala półmroku.
* * *
„...Wtedy pojawił się bohater czasu w zieleń odziany, miecz mistrza dzierżący. Link brzmiało jego imię. Ganon wielkim zapłonął gniewem, widząc, że narzędzie w rękach bogiń stoi na jego drodze do władzy wszelkiej. Zagorzał płomień walki a kiedy zaczęli obydwaj, skończyć mógł tylko jeden. Kiedy miecz wytrącony został z ręki bohatera, wszelka nadzieja zgasła, jednak odwaga nie pozwalała mu spocząć. Dzięki przepotężnej siły Trójmocy Ganon zginął, a dusza jego zamknięta w piekielnym wymiarze została. Wtedy też narodziła się legenda o powracającym bohaterze – jak nie blasku bez mroku, tak jego nie ma gdy zło nie stąpa po ziemi Hyliańskiej. Toteż wielu mylnie nazywało go zwiastunem złą, choć to zło zwiastowało jego, a światło jego nie zgaśnie dopóki istnieją boginie i świat cały”. Ciężka okładka upadła na stare stronice księgi. O ile mędrzec znał ją od początku do końca na pamięć, o tyle młodzieniec był absolutnie zdumiony. Resztki rozsądku odpowiedziały jednak na tą falę jakże dziwnych dla niego wiadomości.
-Co z tego, że mam na imię Link? To bardzo popularne imię!- Rzekł jakby lekko rozłoszczony nieudolnie udając postawę pewną siebie. Nie miał żadnego imiennika w całym Hyrule, a przynajmniej go nie znał.
-Nie ma mowy o pomyłce, znaki wyraźnie wskazują na ciebie...- Odpowiedział, patrząc się Linkowi w twarz. Jego oczy niczym sztylety wbijały się w ciało chłopaka, przebijając je na wskroś by zbadać duszę i umysł. Jako riposta młody Hylianin miał już powiedzieć, „jakie znaki?” jednak starzec go wyprzedził. Chwycił go za rękę, po czym zdjął rękawicę. Na dłoni pojawiło się coś niezwykłego. Nagle krew jakby chciała wyjść na powierzchnie powoli zaczęła tworzyć czerwoną plamę. Słychać było głośne bicie serca, kiedy krew ułożyła się w trójkąt. Twarz właściciela znaku zmatowiała, usta zaczęły drżeć, kiedy chciał jednocześnie oddać nimi strach i brak wiary w to, że jest to prawdziwe. Serce nareszcie odpuściło i zaczęło bić już ciszej. Trójkąt także powoli znikał.
-Wierz swym oczom, gdyż przed chwilą cię nie zawiodły, lecz rzetelnie oddały sytuację. Chodźmy, więc po Miecz Mistrza- Link obrócił się niepewnie, westchnął, po czym przytaknął patrząc kontem oka na swą rękę.
* * *
Spadł na niego pierwszy atak halabardą, na wysokości głowy. Był to głupi ruch, gdyż wystarczyło się uchylić, by cios nie przeciął niczego po za powietrzem. Dłoń o zielonkawo brązowej barwie chwyciła głowę atakującego, po czym z impetem uderzyła nią w ścianę. Czaszka pękła, wbijając się w mózg. Górna część została przecięta pod wpływem ciosy, krew powoli spływała na bezwładny kikut skóry, będący ongiś twarzą. Nikt nie zaatakował znowu, wszyscy stali w miejscu przypatrując się okrutnej scenie. Ganon podszedł kilka kroków do kolejnej ofiary. Ta puściła broń, po czym jąkając, na czworaka uciekała jak niemowlę, w końcu jednak drogę zagrodziła mu ściana.
-Nie, nie, nie zabijaj, błagam…- W końcu jednak przestał. Ręka na jego jabłku Adama nie pozwalała oddychać. Wtedy spadł kolejny cios, tym razem był to szybki atak, mający na celu nabicie wroga na stalowy kolec znajdujący się na samym końcu broni. Jednak nagle okazało się, ze celu tam nie było, a broń przebiła błagającego o życie towarzysza. Lewe płuco zostało przebite. Ofiara ataku łapczywie łapała powietrze, po czym chwytając się za gardło umarła. Z braku tlenu, lub z ciosu brata broni. Atakujący patrzył się na to, co zrobił nieumyślnie. Puścił broń, po czym padając na kolana popatrzył się na swoje ręce. Kiedy umierał, nadal to robił. Zabijał przez całe życie, teraz zabił przyjaciela, to wystarczało dla niego by samemu odebrać sobie życie. Został ostatni. Twarz mu drżała, a ręce z gniewu niemal złamały broń. Wróg wyciągnął dwa miecze symetrycznie ułożone na pasie. Gwardzista wziął wielki zamach, po czym uderzył z wielkim impetem mierząc ostrzem gdzieś w klatkę piersiową Ganona. Ten jednak uciął broń w połowie jej drogi, po czym symetrycznym atakiem obydwu broni odciął głowę. Podleciała ona kilka metrów w górę, po czym opadła i odbijając się od podłogi zatrzymała się przed stopami króla.
-Oto i ta wielka, elitarna i wspaniała gwardia królewska!- Sarkazm połączony z czarnym humorem na ustach wroga nie był najmilszą rzeczą, jaka teraz mogła spotkać władcę Hyrule. Pokój królewski cały był umazany krwią, która płynęła sobie żłobieniami pomiędzy płytami tworzącymi podłogę. Ganon obrócił się, po czym mrucząc jakąś formułę w nieznanym języku zapieczętował drzwi. Pojawiła się tam czerwona smuga, w której od czasu do czasu widać było jakby małe pioruny.
* * *
To było zdumiewające. Gigantyczny budynek, z dachem niczym gwiaździste niebo, gdzie wypisana była historia stworzenia świata. Ogromne okna, na których witraże przedstawiały najważniejsze dzieje Hyrule. Byli tam bohaterowie, walczący z szerzącym się złem, byli ci walczący na wielkiej wojnie, były tam dzieje bitew o Trójmoc. Na drzwiach wyryta była historia budowy Hyrule. Link wszedł kilka schodów do góry by popatrzeć na ołtarz. Widząc to Astes uśmiechnął się w duchu, gdyż głód wiedzy był bardzo pomocny w nauce. Kiedyś w końcu młodzieniec będzie musiał zrozumieć, czemu został zesłany. Za przykładem Linka wszedł po schodach, po czym położył trzy jarzące się kamienie na nim. Drzwi otworzyły się bezszelestnie, a blask tego pomieszczenia wydostał się nagle z całą siłą. Wraz ze światłem uderzył majestat. Na piedestale stał miecz, wokół którego rzeczywistość mieszała się z jej brakiem. Było tam trochę świata materialnego, a trochę tego boskiego, światło tworzyło chmury, w których zobaczyć się dało obrazy z przeszłości i być morze z przyszłości. To było miejsce gdzie czas nie działał, gdyż ten miecz go tworzył. To on przecinał i zawiązywał nić historii, tworząc jednolitą całość. Link niepewnie popatrzył na starca, który przytaknął głową. Młodzieniec, wszedł przez drzwi, odgłosy jego kroków odbijały się jakby było tu echo. Z ta jednak różnicą, ze mógł je usłyszeć za nim je zrobił. W jednej z chmurek światła zobaczył siebie, bladego, niepewnie kroczącego w stronę miecza. W końcu, po chwili, która trwała wieczność chwycił za rękojeść, po czym pociągnął w górę. Błękitna rękojeść posunęła się w górę.
Skok, cięcie, pchnięcie, parada, palestra, odskok…
Czy to ja?
Tak, to ty. Dawno temu lub za kilka lat. I nigdy nie myśl inaczej…
W takim razie czyj to jest głos?
Twój, mój, nasz… Co za różnica? Ja jestem tobą, a ty mną.
Ale ja tak nie umiem!
To przecież jesteś ty, nie zapominaj o tym! Spróbuj!
Ale, ja nigdy w życiu nie miałem miecza w ręce… Jak to możliwe?
Zawsze miałeś, kiedy świat się narodził, umiałeś walczyć tym mieczem, a jeżeli świat zginie to tylko z mojej/twojej/naszej ręki…
Nie ma czasu, on nie istnieje. To tylko różne zdarzenia łączące się, tworzące przyszłość i przeszłość dla tych, którzy umierają. Czas to tylko iluzja wymyślona przez nas samych. Jeżeli zaś umiesz przemieszczać się między tymi zdarzeniami, śmierć nie spojrzy ci w twarz. Śmierć to koniec czasu. Jeżeli czas nie istnieje, nie istnieje też śmierć, to proste…, Jeżeli zaś żyć będziesz nadal w tej iluzji zginiesz. Jeżeli nie ma śmierci nie ma też życia, tak jak nie ma światła bez mroku. Nie można powiedzieć, że żyjemy, my po prostu istniejemy, w pewnych momentach ingerując w świat żywych. I tylko tyle. Jedni powiedzą, ze to przywilej, ty zaś szybko dowiesz się, ze to przekleństwo. Będziesz istniał tylko dla jednej rzeczy, dzięki której nie stracisz umysłu…
Dla…
…
* * *
Nie ma czasu, nie ma śmierci, nie ma życia… Jest tylko jedna rzecz…
Błękitno złoty promień wystrzelił z nieba, niszcząc sklepienie sali. Wszystkie twarze, jakby automatycznie zwróciły się w tamtą stronę. Pojawiła się tam postać młodzieńca w zielonej tunice, legendarna postać bohatera czasu.
-Nareszcie przybył, co cię tym razem powstrzymało?- Sarkazm znowu zastał te same usta. Jednak coś się zmieniło z widoku tej postaci, coś nie było tak jak zwykle… Zelda i jej ojciec nie rozumieli zdziwienia na twarzy Ganona. Na twarzy linka widać było srebrzyste krople spływające powoli po twarzy…
Wszystko trwało krótko, nadzwyczaj krótko. Kilka wymian ciosów i miecz przebijający wroga na wskroś. Tak jak zawsze. Tak jak było, tak jak będzie.
-Mamy nieskończoność lat przed sobą i w końcu to ja wygram…- Rzekł zanim odszedł do swego wymiaru. Ustawiony jako przegrany, przez iluzję czasu, przez przeznaczenie.
-Nie ma przeznaczenia- powiedział, po czym przystawił sobie Miecz Mistrza do gardła. Wolał umrzeć, niż wieczność żyć tylko walką…
Nie ma czasu, nie ma śmierci, nie ma życia… Jest tylko jedna rzecz… Skok, cięcie, pchnięcie, parada, palestra, odskok…
-Czemu chcesz się zabić?- Ktoś powiedział cienkim głosikiem. Link obrócił się i zobaczył oblaną łzami twarz. Twarz, którą widział… Od zawsze. Schował miecz, po czym odszedł, powoli acz stanowczo.
Jest tylko jedna rzecz, dla której istniejesz
Lecz jest też jedna osoba dla której żyjesz…
Chociażby iluzją czasu
Komentarze
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.